– Uważam, że doktrynalne, gwałtowne odejście od węgla brunatnego bez realnej perspektywy zastąpienia produkcji energii elektrycznej z węgla brunatnego wytwarzaniem z innych źródeł byłoby po prostu niebezpieczne z punktu widzenia zapewnienia bezpieczeństwa dostaw energii. Dlatego uważam, że Polska powinna utrzymać sektor górniczo-energetyczny oparty na węglu brunatnym w perspektywie co najmniej do końca I połowy XXI wieku – mówi prof. dr hab. inż. Zbigniew Kasztelewicz, Kierownik Katedry Górnictwa Odkrywkowego Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie.
- Prof. Zbigniew Kasztelewicz ocenia, że nie jest oczywiste, czy dałoby się prognozowany ubytek produkcji energii elektrycznej z węgla brunatnego w okresie 2020-2040 zastąpić produkcją z innych źródeł.
- Nie jestem doktrynalnym przeciwnikiem energetyki jądrowej, ale zważywszy nader ograniczone krajowe kompetencje w tej dziedzinie, uważam, że najpierw należy zbudować jeden lub dwa bloki atomowe dla zebrania doświadczeń z tej technologii – mówi prof. Kasztelewicz.
- Polska, jego zdaniem, powinna kontynuować pracę branży węgla brunatnego po roku 2030 poprzez zagospodarowanie nowych złóż Złoczew, Ościsłowo i Dęby Szlacheckie oraz Gubin z wykorzystaniem w pierwszej kolejności technologii IGCC.
Jak, póki co ogólnie rzecz biorąc, ocenia pan projekt polityki energetycznej Polski do 2040 roku (PEP 2040)?
Opracowanie i poddanie konsultacjom projektu PEP 2040 należy ocenić jako krok w dobrym kierunku. Po „Polityce energetycznej Polski do 2030 roku”, pochodzącej z 2009 roku, jest to pierwsza sformalizowana próba sformułowania polityki energetycznej. Doszło do niej w trudnych dla Polski warunkach. Na poziomie UE prowadzona jest polityka dekarbonizacji, co skutkuje m.in. wzrostem cen uprawnień do emisji CO2, a w Polsce nadal około 80% energii elektrycznej produkowane jest z paliw węglowych. To niejako w sposób naturalny skłania do upatrywania przyszłości w niskoemisyjnych technologiach wytwarzania energii elektrycznej.
Stąd, jak sądzę, projekt PEP 2040 zakłada uruchomienie energetyki atomowej oraz morskiej energetyki wiatrowej na dużą skalę i rozwój energetyki gazowej. Moim zdaniem to ryzykowna strategia.
Dlaczego?
Ryzyko strategiczne projektu PEP 2040 tkwi w zakładanym szybkim odchodzeniu od energetyki węglowej, a szczególnie od węgla brunatnego. PEP 2040 zakłada w istocie szybką likwidację branży węgla brunatnego, bo tylko dokończenie eksploatacji istniejących obecnie złóż węgla brunatnego, a ewentualne uruchomienie nowych złóż węgla brunatnego uzależnia od rozwoju nowych technologii.
Tymczasem z węgla brunatnego produkuje się w Polsce około 30 proc. energii elektrycznej i nie jest bynajmniej oczywiste, że dałoby się prognozowany ubytek produkcji energii elektrycznej z węgla brunatnego w okresie 2020-2040 z ponad 54 TWh do niespełna 12 TWh zastąpić produkcją z innych źródeł. Szczególnie scenariusze rozwoju energetyki jądrowej i morskiej energetyki wiatrowej budzą moje wątpliwości.
Na czym pana zdaniem polega ryzyko w przypadku energetyki jądrowej?
W przypadku energetyki jądrowej nie mamy na dobrą sprawę nic poza chęciami, bo ani technologii, ani paliwa, ani kadr, ani doświadczenia. Nie jestem doktrynalnym przeciwnikiem energetyki jądrowej, ale zważywszy nader ograniczone krajowe kompetencje w tej dziedzinie, uważam, że najpierw należy zbudować jeden lub dwa bloki atomowe dla zebrania doświadczeń z tej technologii i dopiero po tych doświadczeniach podejmować strategiczne decyzje.
A co budzi pana wątpliwości w przypadku morskich farm wiatrowych?
Morska energetyka wiatrowa jest łatwiejsza do zaimplementowania niż atomowa, ale dzisiaj – podobnie jak w przypadku energetyki jądrowej – snute są plany jej rozwoju, a nie ma żadnej pewności, ile morskich wiatraków da się zbudować i jakie będą tego koszty. Sądzę, że koncepcję „dużej” energetyki wiatrowej na Morzu Bałtyckim należy poddać gruntownej analizie z uwzględnieniem kosztów rozbudowy sieci przesyłowej.
Moim zdaniem, podobnie jak w Niemczech, decyzja o budowie morskich farm wiatrowych musiałyby zostać połączona z budową przesyłowego korytarza energetycznego z północy na południe kraju dla przesyłu energii elektrycznej z morskich farm wiatrowych. W PEP 2040 mówi się morskich farmach wiatrowych o mocy ponad 10 GW, a nijak nie zanosi się na to, żeby taki popyt miał wystąpić w północnej Polsce, gdzie też zakłada się budowę elektrowni atomowej.
Uważa pan, że odejście od węgla brunatnego byłoby błędem strategicznym?
Uważam, że doktrynalne, gwałtowne odejście od węgla brunatnego, bez realnej perspektywy zastąpienia produkcji energii elektrycznej z węgla brunatnego wytwarzaniem z innych źródeł, byłoby po prostu niebezpieczne z punktu widzenia zapewnienia bezpieczeństwa dostaw energii. Dlatego uważam, że Polska powinna utrzymać sektor górniczo-energetyczny oparty na węglu brunatnym w perspektywie co najmniej do końca I połowy XXI wieku.
Polska powinna kontynuować pracę branży węgla brunatnego po roku 2030 poprzez zagospodarowanie nowych złóż węgla brunatnego Złoczew, Ościsłowo i Dęby Szlacheckie oraz Gubin z wykorzystaniem w pierwszej kolejności technologii IGCC, tj. zgazowania węgla i produkcji energii elektrycznej w blokach gazowo-parowych o emisji CO2 około 600 g/kWh, a w późniejszym okresie z wykorzystaniem technologii GTCC i GTFC, czyli przy zastosowaniu ogniw węglowych (wodorowych) z emisją CO2 około 300 g/kWh. To jest wykonalne.
Ktoś idzie w stronę zgazowania węgla?
Szereg krajów na świecie – USA, Japonia, Korea Płd., Australia – intensywnie nad tymi tematami pracuje. Japonia obecnie buduje kilkanaście nowych elektrowni węglowych na importowany węgiel kamienny, a w tym dwa bloki energetyczne w technologii zgazowania węgla (IGCC) o mocy 500 MW każdy z uruchomieniem w 2020 roku, gdzie emisja CO2 ma wynosić tylko 600 kg/MWh. Technologia zgazowania węgla, jak wskazałem wcześniej, może być wykorzystana także w przypadku węgla brunatnego.
Projekcje zawarte w PEP 2040 pokazują, że znaczenie węgla brunatnego po 2030 roku może gwałtownie zmaleć, a węgiel kamienny w całym okresie prognozy, tj. do 2040 r., zachowuje dość mocną pozycję. Jak by pan to skomentował?
Dla mnie jest nie do przyjęcia, aby likwidować branżę samowystarczalną od 1989 roku, czyli energetykę opartą na węglu brunatnym, na rzecz branż energetycznych dotowanych, czy to z pieniędzy publicznych, jak przez lata węgiel kamienny, czy wprost z kieszeni odbiorców energii, jak OZE. Na dzisiaj wygląda to tak, że importując węgiel kamienny na sporą już skalę, eksportujemy miejsca pracy, a czy ten trend da się zatrzymać, trudno mi ocenić. W górnictwie węgla brunatnego tego problemu nie ma.
Projekt PEP 2040 akcentuje emisyjność produkcji energii elektrycznej z węgla brunatnego. Zważywszy, że ta emisyjności jest wyższa tylko o 10% od emisyjności produkcji z węgla kamiennego przy kosztach produkcji energii z węgla brunatnego mniejszych o ponad 30%, to powyższa ocena jest niezrozumiała. Technologie niskoemisyjne produkcji energii elektrycznej należy stosować zarówno dla węgla kamiennego, jak i węgla brunatnego. Przy takim podejściu do węgla brunatnego jak prezentowane w PEP 2040 grozi nam przedwczesna likwidacja nowoczesnych elektrowni.
Co pan ma na myśli?
Nowoczesne bloki energetyczne na węgiel brunatny, o sprawności powyżej 40 proc., czyli blok 468 MW w Elektrowni Pątnów II w ZE PAK oraz blok 858 MW w Elektrowni Bełchatów, zostały uruchomione stosunkowo niedawno, bo ten pierwszy w 2008 roku, a drugi w 2010 roku. Pątnów II bez uruchomienia złoża Ościsłowo pracowałby jeszcze parę lat, a blok w Bełchatowie bez uruchomienia złoża Złoczew jeszcze około 10-12 lat. Branża węgla brunatnego ma zaawansowane starania o koncesje wydobywcze dla złoża Ościsłowo i Złoczew. Za kilka miesięcy winna te koncesje otrzymać i omawiane bloki powinny pracować aż do sczerpania złóż Ościsłowo i Złoczew.
Jest jeszcze ekonomiczna strona miksu energetycznego. Jaka jest pana długofalowa ocena konkurencyjności energetyki węglowej?
Elektrownie dyspozycyjne, czyli zasadniczo węglowe, gazowe i jądrowe, mają podstawowe znaczenie z punktu widzenia pokrycia zapotrzebowania na moc. Nie należy ich porównywać z zależnymi od pogody OZE, czyli z energetyką wiatrową lub słoneczną, których znaczenie dla bilansu mocy jest ograniczone. W istocie to elektrownie dyspozycyjne tworzą przestrzeń do rozwoju OZE. Niemcy w okresie 30 lat, od przełomu lat 80. i 90. XX wieku zbudowali prawie 30 nowych elektrowni węglowych o sprawności ponad 40 proc., tworząc w ten sposób bezpieczne podstawy do rozwoju OZE.
Wadą projektu PEP 2040 jest to, że nie zawiera projekcji cen energii dla różnych miksów energetycznych. To jest zadanie dla specjalistów od kosztów wytwarzania energii. Moim zdaniem transformację energetyczną w Polsce należy przeprowadzać powoli, aby nie popełniać błędów strategicznych. Zgodnie z zasadą stosowaną na całym świecie, że w pierwszej kolejności winny być wykorzystywane krajowe zasoby surowców energetycznych, a w drugiej kolejności paliwa i technologie z importu.
Oczywiście nie jest wykluczone, że w scenariuszu dalszego wzrostu kosztów polityki klimatycznej jedynym ratunkiem dla energetyki węglowej, ze względów ekonomicznych, byłaby zmiana sposobu wykorzystania węgla – ze zwykłego spalania w kotłach energetycznych na wspomniane już zgazowanie węgla i następnie wykorzystanie produktów spalania, takich jak gaz czy wodór, do produkcji energii elektrycznej przy wykorzystaniu kotłów gazowo-parowych, a w przyszłości ogniw paliwowych czy wodorowych.
Na czym pana zdaniem polega problem z tym, że mówiąc kolokwialnie, nie możemy w Polsce dojść do ładu z rozwojem energetyki?
Mszczą się strategiczne błędy z przeszłości. Energetyka to taka dziedzina, że jej transformacja, ze względu na czasochłonność i kapitałochłonność, nie może odbyć się nagle i nawet powinna być przeprowadzana powoli, aby nie popełniać błędów, ale powinna być przeprowadzana sukcesywnie. Myślę, że podpowiedzi laików energetycznych przez długi czas utwierdzały rządzących w tym, że mamy duże rezerwy mocy i nie ma co się spieszyć z odbudową i rozbudową krajowych siłowni.
W kontekście polityki klimatycznej UE i potrzeb rozwojowych Polski było to błędne podejście. W efekcie przez lata w ogóle nie budowaliśmy nowych elektrowni, polityka klimatyczna była zaostrzana, ale stosunkowo powoli zmienialiśmy miks energetyczny na niskoemisyjny i znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że koszty produkcji energii wzrosły, m.in. w związku z kosztami CO2, a zarazem powstało ryzyko wystąpienia deficytu mocy szczytowych. W tej sytuacji, chcąc nie chcąc, absolutnym priorytetem jest teraz bezpieczeństwo dostaw energii. Stąd gwałtowne kasowanie węgla brunatnego uważam za złą strategię. To nie powinno nastąpić.
źródło: wnp.pl